Kochani
Mam nadzieję, że Was nie czujecie się znudzeni zdjęciami z Grecji, bo zrobiliśmy ich całe mnóstwo
:)
Trudno się oprzeć urokowi tej maleńkiej ale jakże pięknej greckiej wyspy.
Siedmiodniowy pobyt w Kamari, gdzie się zatrzymaliśmy, naładował nas pozytywną energią i
wspomnieniami aż do kolejnego urlopu i wyjazdu :)
KAMARI słynie z czarnej i kamienistej plaży.
Nie jest to jednak problem, ponieważ na plaży znajduje się mnóstwo leżaków i parasoli
chroniących przed słońcem, które świeci mocno od rana do popołudnia.
Co ciekawe, zarówno leżaki jak i parasole należą do właścicieli przyplażowych barów i restauracji.
Jeśli wybierzecie się na obiad do danej restauracji, leżak oraz parasol otrzymacie za darmo.
W przeciwnym razie trzeba będzie zapłacić około 7 euro za dwa leżaki + parasol.
Super inicjatywą jest to, że istnieje możliwość przyniesienia drinków oraz przekąsek na plażę.
Naprawdę przyjemnie jest oglądać np. zachód słońca popijając dobre wino :)
Ponieważ w Kamari znajduje się lotnisko codziennie nad naszymi głowami latały samoloty.
Szybka obserwacja i kalkulacja pozwoliła mi stwierdzić, że średnio samoloty lądują tam co 30 min
w ciągu dnia.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo ludzie muszą kochać to miejsce.
Zupełnie nam to nie przeszkadzało. Raczej było dodatkową atrakcją :)
Spokojnie mogliśmy oddać się czytaniu książek.
Zanim gdziekolwiek wyruszyliśmy, zrobiliśmy plan.
Pierwszego dnia dokładnie zwiedziliśmy miejscowość, w której się zatrzymaliśmy.
Przeczytaliśmy w przewodniku, iż na jej szczycie znajduje się starożytne miasto, które z uwagi na
ilość zwiedzających i liczące sobie lata można było zobaczyć tylko do godziny 14.00.
Większość turystów, z uwagi na bardzo kręte i strome uliczki, wynajęła: skuter, samochód
lub quad, by się tam dostać w miarę szybko.
My jednak wybraliśmy pieszą wspinaczkę, podczas której mogliśmy więcej zauważyć.
Moją uwagę przykuły m.in....ślimaki, które gęsto pokrywały mijane przez nas krzaki :)
Choć mój Narzeczony bardzo upierał się przy skorzystaniu z jakiegoś środka lokomocji,
ja uparłam się, że musimy wejść tam pieszo.
Warto było, choćby dla tych widoków, które trudno będzie uchwycić jadąc skuterem,
samochodem czy quadem.
Dużym plusem pieszej wspinaczki był fakt, że mogliśmy zatrzymać się na specjalnie
przygotowanych do tego ławkach, napić się wody i podziwiać naszą miejscowość w wysoka.
Po około dwóch godzinach wędrówki z przystankami i przerwami na zdjęcia dotarliśmy na miejsce.
Jak wyglądało starożytne miasto Bogów zwane THIRĄ pokażemy Wam już w następnym poście!
Do miłego! ♥